środa, 16 października 2013

Green Coat 2013 part 2 - Convoy

Drugim zadaniem powierzonym 1erPIMie było wsparcie teamu Infidels w ataku na konwój, którym miał być rzekomo przewożony agent. Priorytetem akcji było wyciągnięcie naszego celu z pojazdu i przetransportowanie go w stanie w miarę żywym na obszar kontrolowany przez Calisię. Beltus został oddelegowany przez Sztab jako saper, w jego kompetencji leżało więc wysadzenie ładunków i zatrzymanie konwoju. Reszta francuzów miała w założeniu  wspierać ogniem główny trzon zasadzki, a po zakończeniu działań zadbać o bezpieczny powrót wszystkich do bazy.
W pobliże terenu działań dostarczyło nas śmigło, po nawiązaniu kontaktu radiowego z grupą o kryptonimie Diabeł, ruszyliśmy na miejsce zasadzki.

Po krótkiej odprawie u dowódcy zasadzki, Beltus i Semko jako zespół saperski oddalili się do swoich piromańskich zadań, natomiast reszta teamu w trakcie poszukiwania dogodnych pozycji na stanowiska ogniowe znalazła żmiję zygzakowatą. Najbardziej z tego faktu ucieszyła się oczywiście Fenek, bo wreszcie mogła pogadać z kimś równie wrednym co ona :) Czas upływał nam na tworzeniu prowizorycznych osłon, i ubezpieczonym odsypianiu zarwanej nocy...

Szczegółowy plan działań wyglądał następująco: w momencie pojawienia się konwoju saperzy odpalają ładunki. Po zatrzymaniu pojazdów sekcja ogniowa ukryta w sosnowym młodniku otwiera ogień, w tym samym czasie sekcja ukryta z lewej strony miała przemieścić się w dogodne miejsce i uniemożliwić ucieczkę nieprzyjaciela poza strefę śmierci. Na tym generalnie plan się kończył... Jak wiadomo, w rzeczywistąości zarządził Pan Chaos i Lord Przypadek...

Konwój wjechał w strefę... Ładunki zostały odpalone...
Nastąpiła wymiana ognia, w której wyniku zdecydowana większość napastników została wyeliminowana lub raniona. Po dłuższej chwili bezruchu i oflankowaniu przez części RPIMy przodu konwoju, Hubert, Lewik i Beltus postanawiają podejść do pojazdów i przeszukać rannych oraz wyciągnąć agenta. Niestety dostają się pod ogień sekcji czyszczącej przeciwnej strony drogi, w wyniku czego dwóch pierwszych odnosi rany (głowy zresztą...). Co najdziwniejsze, podbiegający do rannych sojusznicy koniecznie starali się zabrać im mapy i uniemożliwić komunikację radiową... Czyżby uznali Francuzów za obrońców konwoju? Tychże samych Francuzów, których po odebraniu z punktu zrzutu doprowadzili jako czujki na miejsce zasadzki? Och, foux paux...

Jak dowiedzieliśmy się po całej akcji, grupa wyskakująca z lasu nie spodziewała się nikogo z naszych przy pojazdach, ponieważ zostało ustalone, że nikt nie ma do nich podchodzić. Tym bardziej zastanawia fakt, jak dowodzenie planowało wydobyć agenta z samochodu... Liczyli na jego dobrą wolę i chęć współpracy? Mieli nadzieje, że sam wysiądzie z auta, podbiegnie do strzelających i powie: Hej, jestem agentem! Gdzie to śmigło, które zabierze mnie do waszej bazy?

Następnym razem w celu uniknięcia podobnych incydentów dobrze by było wyznaczyć w zasadzce grupę przeszukującą, oraz powiadamiać wszystkie teamy wchodzące w skład zasadzki o ustalonych procedurach.Po zabezpieczeniu rannych, zarówno tych po naszej stronie jak i nieprzyjaciela, wezwaliśmy krążący w pobliżu medevac. Część poszkodowanych, w tym dwóch jeńców, zostało załadowanych na śmigło i odesłanych do bazy. Nie obyło się jednak bez przygód i komplikacji...

Ewakuacja rannych oczami Fenka:
Zabezpieczam tyły. Podjeżdża Medevac... Wypada z niego jeden z Medyków i zaczyna targać jakiegoś gościa za kamizelkę w stronę śmigła, ale widzę, że kiepsko mu to idzie. Upewniam się, że ktoś jeszcze trzyma mój perymetr, biegnę do nich i pomagam wrzucić rannego na pakę.... Dosłownie sekundę później do Medavacu rannego jeńca wrzuca Beltus, ja wracam pilnować perymetru. Kątem oka zauważam, że jeniec wlazł do śmigła jednymi drzwiami, a potem korzystając z zamieszania wytuptał drugimi i truchta w stronę lasu. Wrzeszczę więc: Jeniec spier...(ucieka) i puszczam się za nim w pościg. Dorwałam. Lufa w plecy, i wracamy grzecznie do śmigła. Drugi raz już nie próbował...

Kiedy już śmigło zapakowane po brzegi rannymi odleciało, przyszedł czas na ocenę sytuacji. Został nam jeden ranny w głowę Hubertus, przytomny lecz niezdolny do marszu, oraz kilkunastu operatorów. Na miejscu w każdej chwili mógł się zjawić nieprzyjaciel, a medevac miał po nas wrócić najwcześniej po kilkunastu minutach. Dowódca akcji zarządził więc wymarsz do alternatywnego miejsca podjęcia przez śmigło. Trzech Infidelsów z zacięciem godnym Samarytan zaoferowało się do misji targania wielkiego nie tylko duchem Hubertusa, jego luśnię z diabolicznym uśmiechem na twarzy przejęła natomiast Fenek.

Zarządzonym odgórnie szykiem Strzała, który wydawał się lekko nie na miejscu w sytuacji przemieszczania się po drodze w terenie uprzednio sprawdzonym, z licznymi przystankami na zmianę tragarzy rannego, udaliśmy się na punkt zborny.

Przed przylotem śmigła było mocno nerwowo, bo nasz dzielny kompan prawie wyzionął ducha. Tylko dzięki fachowej pomocy Szweda, który w zatłoczonym wnętrzu  medavacu, pomimo turbulencji i dyszących wszędzie operatorów udzielił mu niezbędnej pomocy, udało się go odratować. Siedząc okrakiem na Hubertusie aplikował mu niezbędne medykamenty... nie tracąc poczucia humoru i ciętego dowcipu.
Szwed w mocno przeładowanym Medavacu: Kurde... Gdyby nie Fenek, to naprawdę nie było by gdzie palca wsadzić...

Wreszcie jednak dotarliśmy do bazy. Wszyscy przeżyli, choć Hubertus bał się co też mu nabazgrał ten Medyk na brzuszku......

Brak komentarzy: